Wrześniowe wojaże cz.2

 

Hej. Na drugie danie podaję zdjęcia z Niemiec. Krótki fotoreportaż, gdyż i wizyta była krótka. Właściwie można powiedzieć, że byliśmy tam tylko przejazdem. Przed Wami okolice Mannheim i Heidelberga.

Oczywiście rozpisałem się pod zdjęciami.

Wilkommen. Druga część przygód z cyklu wojaży europejskich miała miejsce w południowych Niemczech, nie tak na samym dole, ale tak jakoś jak Częstochowa w Polsce. Nie byliśmy tam długo. Tylko dwa dni. Przechodząc niezauważenie oraz płynnie do sedna opowiastki, muszę zacząć od anegdoty językowej. Otóż wracając z kolejki, zamków i tłocznych niemieckich uliczek, zauważyłem pewną panią, która prowadziła swoje dziecko na takiej dziecięcej „smyczy”. To dziecko poprostu stawiało opory i mamuśka musiała być zła. Zgadnijcie co powiedziała, gdy je ciągneła? „Schnela, schnela.” Wybuchnąłem śmiechem, pomimo tego, że słowa te źle mi się kojarzą. Można powiedzieć, że cały język niemiecki jest taki twardy i w jakimś stopniu śmieszny. Po polsku grzeczna odzywka w tej sytuacji brzmiałaby, „kotku, czy możesz iść szybciej?”, a po niemiecku brzmi to zabawniej „die Katze, shneller gehen bitte?”. Oczywiście germanistą nie jestem, ale pewnie w oryginale brzmi podobnie.

Do sedna. Przejeżdżając przez Niemcy można odnieść wrażenie, że nie mają oni nic poza autostradami. Jednak jeśli się zjedzie z kilkupasmowej drogi gdzieś na bok, da się zauważyć też uroki tego kraju, zachowanie ludzi, kulturę. Oczywiście piszę tu o pierwszym wrażeniu, bo pewnie żeby dokładnie wszystkiego się dowiedzieć i wszystko zwiedzić  potrzeba było by kolejnych kilku lat.

To właśnie w Niemczech, na zajazdach czy stacjach benzynowych można spotkać starszego brata naszych polskich hot dogów. Wurst – nie wiem czy scheizewurst, czy jakaś inna, bo nie próbowałem, ale sprzedają całe pęto kiełbasy parzonej gotowanej . Może ktoś miał przyjemność próbować tego ichniejszego wynalazku i chciałby się do tego przyznać?

W krajobrazie niemieckich wzniesień, a może nawet wyżyn, z gęstwin drzew wyłaniają się zamki, zameczki, czy wielkie dwory. Co jakiś czas pojawiaą się wielkie fabryki, czy wnioskująć po kształcie kominów elektrownie jądrowe. Jak wiadomo Niemcy to kraj uprzemysłowiony i zorganizowany. Może ktoś kto tam dłużej mieszka tak nie twierdzi, ale jeśli Niemca w jednym słowie miałbym opisać, to właśnie zorganizowany. Jak to pan z wąsem kiedyś mówił „Ordnung muss sein”, czy jakoś tak. Budynki bez zbędnego przesadyzmu, ale za to ze swoją pokaźnością i solidnością, budzą respekt. Przypominają o przeszłych, a wygląda na to, że i teraźniejszych aspiracjach Niemców do bycia potęgą i przywódcami Europy. Ludzie jak ludzie, pogodni, z niemieckim na ustach. Większość czasu wśród ludzi spędziliśmy pomiędzy turystami, ale to inny gatunek, nie czas by teraz go opisywać.

Ogólnie rzecz ujmując, zwiedzanie całych Niemiec miałoby w sobie kontekst drugiej wojny światowej. Biorąc choćby pod uwagę nazwy ulic. Pewnie do dziś są ulice jak Goebbelsstrasse. Pogubiłem się w tym opisywaniu, za dużo do przekazania, a w całej tej mowie widać, że nie jestem Niemcem i za wiele na ten temat powiedzieć nie mogę.

Zapomniałem dodać w poprzednim wpisie, że nie wszystkie zdjęcia z  Mediolanu są mojego autorstwa. Obraz z pewną osobą wjeżdżającą na ruchomych schodach wykonała Mila, podczas gdy ja robiłem selfie z Diego Milito w metrze pod San Siro. Takim na ścianie :]. Klisze z Bieszczadów już u fotografa, będą odbitki cyfrowe, więc mam nadzieję, że uda się coś Wam pokazać.

Dodaj komentarz