Wrześniowe wojaże cz.1

Hej. Na taki wrzesień czekałem długo. Ponad trzy tygodnie urlopu. Trzy lokacje do skonsumowania. Na pierwsze danie poszedł Milan. Zobaczcie zdjęcia, a dla bardziej ciekawskich, krótki opis słowny poniżej.

Bondziorno. Zacznę od tego że język włoski jest bardzo melodyjny. Z przyjemnością się go słucha, a jakby nim jeszcze umieć się posługiwać to każde moje zdanie brzmiało by jak ta da ta di kantare czy jakoś tak.

Do europejskiej stolicy mody udaliśy się w grupie dzięwięciu osób. Miało być imprezowo no i było, miało być zwiedzająco, też było. W sumie tylko tej mody nie widziałem, ale też może jej nie szukałem. Zamiast tego moją uwagę na starówce, czy w centrum, przykuli maszerujący żołnierze, z długą bronią, oraz betonowe bloki, odgradzające deptaki od ulicy, co by jakaś ciężarówka nie wjechała. Można było też zauważyć ogromną ilość ludzi palących papierosy, wydawać by się mogło, że to ich sport narodowy, ale nie. Włoskim sportem narodowym jest picie wina, zaczynając od tych tanich za nieco ponad jeden euro, już z korkowym korkiem, po te drogie za kilkadziesiąt euro. Próbowaliśmy tych pierwszych. Same delicje. Centrum tego miasta prezentuje się przyzwoicie, czysto, restauracje, kawiarenki, wszędzie wkoło pizze, jakieś pomniki, i ten pięknie brzmiący język włoski. Jednak z wyglądu miasto mogłoby uchodzić za bardziej europejskie niż włoskie. Wkońcu przez wieki dostosowany pod ludzi zjeżdzających z całej Europy.

Poza centrum Mediolan już tak pięknie nie wyglądał. Tyle pomazanych budynków to nigdzie do tej pory nie widziałem, a tam jest to poprostu normą. Picie alkoholu w miejscach publicznych, podobno dozwolone. Mimo wszystko jednak dużo rzeczy do zwiedzania.

Przeglądając zdjęcia można się natknąć na relację z wyścigów konnych, nie z toru, ale z punktu widzenia bukmachera. Średnia wieku pięćdziesiąt plus. Wermut w rękę i można poczuć się jak Hemingway obstawiający konie w ‚Ruchomym święcie’ z osiemdziesiąt lat temu.

Robienie zdjęć podczas takiego wypadu nie należy do najłatwiejszych. Po pierwsze, gdy nie jesteś sam, a grupa wędruje, nie możesz czekać, aż nadejdzie odpowiednie światło,  czy moment, bo grupa chce zwiedzać, a Ty jesteś ich fotoreporterem, związany niesłownym, amatorskim kontraktem. Po drugie, na wakacjach człowiek chce się odprężyć. Dla niektórych formą relaksu może być uprawianie włoskiego sportu narodowego, czyli konsumowanie wina. Niestety ja też do tej grupy ludzi należę. Starałem się jak mogłem, no i oczywiście czerpałem z tego radość.

Drugim daniem będzie Mannheim w Niemczech. A na deser podam Bieszczady, gdzie ostatnią modną, truskawką na torcie, będą zdjęcia z odkurzonego KIEVA, starej lustrzanki, z nawiniętą tajemniczą kliszą Rollei 100 B&W. Chciałoby się rzec  dźwięczne ariwederczi, lecz zostaje powiedzieć flegmatyczne see you.

Jedna uwaga do wpisu “Wrześniowe wojaże cz.1

Dodaj komentarz