Spacer po mleko

 

spacer po mleko

Krótka historia jednego zdjęcia. Poszukiwanie form wyrazu.

„Spacer po mleko”

Otwieram oczy, ciężkie powieki mówią mi, że ostatnia noc nie była z tych nielicznych, gdzie mój organizm mógł odpocząć od mieszaniny rumu, sprajta i lodu, ubogiej wersji mojito. Zaschnięte gardło woła o kilka łyków zbawiennej wody. Może gdyby była święcona, mogłaby uleczyć mnie szybciej, a tak muszę zmierzyć się z kolejnym dniem, gdzie moim głównym towarzyszem będzie kac, kac morderca. Mój przyjaciel, który często mi towarzyszy całymi rankami, czasem zostaje ze mną do obiadu, ale najczęściej odchodzi, gdy odwiedza mnie mój inny dobry znajomy, sfermentowany sok z trzciny cukrowej. Pragnienie podnosi moje sflaczałe ciało z łóżka i prowadzi prosto do kuchni, gdzie czeka na mnie butelkowana woda. Nie lubię tej z kranu, nie wiadomo co do niej dodają, zresztą tej z butelki też nie do końca można ufać, ale w smaku jest lepsza. Parę łyków chwilowo gasi moje pragnienie. Opieram się o blat i obserwuję co na nim się znajduje, to pozwoli mi na odtworzenie wczorajszej poźnonocnej historii. Patrząc na popielniczkę przypomniałem sobie o moim nałogu do wyrobów tytoniowych, łeb mnie napierdala, ale papieros z rana musi być, taka jest zasada nałogowego palacza. Jak nie palisz z rana, znaczy po przebudzeniu, to nie jesteś uzależniony. Do moich Golden Americanów, do pierwszego cigareta, przydałaby się kawa, taka zwykła, parzona, cukier i mleko. Wygrzebuję dzbanek ze zlewu, trochę brudny, ale na gazie się wypali, dolewam wody, gwizdek no i na gaz, czy może do gazu, chyba pierwsza wersja jest poprawna. Teraz mam chwilę spokoju, opróżnię pęcherz, popatrzę w lustro na umytą twarz, na której górne światło maluje wielki kontrast na obwisłej skórze. Dobrze, że przynajmniej lustro jest brudne. Zakrzywia rzeczywistość. Mój przyjaciel prosi, o kolejną porcję orzeźwiającej wody. Coś mi piszczy, na szczęście nie w głowie, a na gazie. Najpierw minerałka, później sypię kawę i zalewam wrzątkiem. Sypię łyżeczkę cukru i do lodówki po mleko. Zalewam dużą czarną, a tu się zważyło jebane, a kawy bez mleka nie tknę. Zapalam Goldena i wychodzę.

Założyłem ciuchy, które towarzyszyły mi dnia wczorajszego, a co, to tylko wypad do najbliższego sklepu. Siedem minut w jedną stronę. Dam radę, nie chcę nikogo spotkać, ale wiem, że będę musiał komunikować się z kasjerem, bo te sieciówki co można samemu się obsłużyć  jeszcze pozamykane.  Ulice jakby puste, niedziela rano, kto by o takiej godzinie szlifował chodniki? Może ci co do kościoła idą na pierwszą mszę, choć i tych coraz tu mniej. Przechodzę nad torami, niczym nie wyróżniającym się mostkiem, bo czemu miałby być joński. Zaraz pojawia się mający już swoje lata świetności za sobą pub, w sumie pół roku temu go zamknęli, bo już jak klienci wchodzili, to już z niego nie wychodzili, tak kleiła się podłoga od wylanych cydrów, ale’ów i lagerów. Pisali w gazecie, że jakiś młody biznesmen to odkupił i chce otworzyć coś nowego. O już sklep. Odchrząkam, aby jakbym miał coś powiedzieć, żebym się nie udławił własną flegmą. Wchodzę i stoi ten ciapek, jak zawsze uśmiechnięty. Na razie nic nie mówię, nie spoglądam w jego stronę. Szukam mleka, później dobieram jeszcze gazetę, The Sun, ten szajs co go nawet w niedzielę dostarczają do takich budek jak ta. Jednak znajdują takich frajerów jak ja, co nie do końca z internetem są zaznajomieni. Mam już wszystko. Do kasy mam parę kroków. Podchodzę i bez słowa kładę na ladę zabielacz i tabloid. Słyszę, że ciapek chce jednak zachować się profesjonalnie i rzuca do mnie.

–  Dzień dobry  – z akcentem inny niż brytyjski.

Spojrzałem mu w jego ciemne, rozradowane oczy. Tylko na chwilę, żeby mu przekazać, że nie mam  ochoty mu odpowiadać, mówić mu że tak, tak, wszystko w porządku, czy potwierdzić, że fajnie by było, gdyby słońce wreszcie zajrzało do naszego miasta. W tym krótkim spojrzeniu, wytrenowanym jakże przez lata samotności, potrafiłem mu też powiedzieć w sposób miły i bez wulgaryzmów “Kurwa, ciapku, nie chcę mi się z tobą gadać, nabij mi te produkty, schowaj ten sztuczny uśmiech i wydaj mi poprawnie resztę, bo ten twój zmiennik, jak na kasjera to często się myli” – wtedy mrugnąłem, pojedynek spojrzeń się skończył, a on to wszystko zrozumiał. Już się nie uśmiechał, ani nie pomylił się przy wydawaniu moich ciężko zarobionych funtów. W konwersacji na szczęście nie przewinęła się siatka. Wtedy bym musiał na niego użyć mojego agresywnego wyrazu twarzy, a tak nadal jest taki jak zawsze, smutny.

Wracając, razem z moim towarzyszem, który coraz rzadziej daje o sobie znać, byłem szczęśliwszy w środku, bo i mleko i zaraz kawa, ale na zewnątrz nic się nie zmieniło, ponura twarz nie pozwalała nikomu dotrzeć do moich problemów, do mojego życia. Tylko siedem minut dzieliło mnie od przekroczenia progu mieszkania. Już nie odpalam papierosa, lepiej będzie smakował przy szatanie, który da mi energię na cały dzień. Ulice nadal były puste, do chwili aż w oddali, na mostku, zauważyłem gościa, idącego w moją stronę. “Żeby to nie był żaden sąsiad” – pierwsza myśl przeleciała przez moją głowę. Nie cierpię ich tego, “James, wziąłbyś się za siebie”, albo “Nieźle wczoraj pochlałeś”. Przecież to wiem i nie muszą mi tego mówić. Ze zbliżającej się sylwetki, mogę odczytać, że nie znam tej osoby. Obserwuję spod byka, co by nasze spojrzenia się nie spotkały, nie potrzebuję kolejnej konwersacji, już i tak na niedzielę dużo powiedziałem. Mężczyzna, ma tak jak ja, znoszone ubrania i ponurą twarz. Kieruję się  w tą samą stronę co ja dziesięć minut temu, podobnym krokiem. Nagle na przygnębionej twarzy, podczas mijania, przechodzień podniósł swój wzrok i skierował go na mnie. Przeraziłem się, że może będzie chciał tymi swoimi zmęczonymi oczami wzbudzić u mnie jakieś emocje, może uśmiech, na szczęście nic mi nie powiedział. Ja też zostałem bez odzewu. Minęliśmy się i coraz mniejsza odległość dzieliła mnie już od mieszkania. “A może on też szedł po mleko?” – naszła mnie taka refleksja. Jakbym wyszedł kilka chwil później, to może ja bym go spotkał wracającego z beztłuszczowym mlekiem i ścierwem, co go niektórzy jeszcze w sytuacjach kryzysowych używają jak papieru toaletowego. Co wtedy zrobiłby czas? Minął by nas tylko w odwrotnej kolejności? Czy pozwoliłby na konwersację, w której nic nie zostało powiedziane?

Kawa i papieros były dobre. Nie spotkałem już nikogo, po jakimś czasie, minęło się tylko moich dwóch znajomych, kac i rum. Wystarczy mi tylko jeden towarzysz.

Dodaj komentarz